Na diecie jestem już prawie 7 lat i jak najbardziej wpadki dalej mi się zdarzają.
Mniejsze lub większe, ale jednak.
Chyba zacznę od tej ostatniej, wigilijnej.
Pierogi. Robię zawsze według tego samego przepisu, polecanego ładnych parę lat temu w czasopiśmie "Bez glutenu". Wszystko miałam milion razy przetestowane, proporcje, mąkę, wszystko, a tu klops. Pierogów narobiłam z pięćdziesiąt, dodam na 2 osoby, z myślą, że trochu zamrożę, a trochu podjemy po Pasterce. Jak pomyślałam, tak zrobiłam. Wielkie lepienie urządziłam sobie na 4 dni przed wigilią, pierogi obgotowałam, ostudziłam, wysuszyłam, zamroziłam, ogólnie podsumowując, wszytko na plus. W wigilię rozmroziłam kilka i z przerażeniem stwierdziłam, że są obrzydliwe! ciasto grube, nadzienia nie czuć, katastrofa, ale znowu plus, bo się nie rozwaliły. Armagedon nastąpił już w nowym roku, znowu wyjęłam, rozmroziłam, ugotowałam, a z garnka wyciągnęłam w większości pływające ciasto i wszechobecną kapustę z grzybami. Nie pytajcie...
Płatki kukurydziane. Jak może wiecie, mieszkam w Niemczech, tutaj płatki kukurydziane i inne do mleka, pakowane są w kartony, jak dla mnie kukurydziane wyglądają wszystkie tak samo :P
Jak ogólnie wiadomo corn flakes oznaczone zostały jako bezglutenowe. Siostra moja rodzona, ciągle o tym mówiła, więc wychodziłam z założenia, że takie kupuje. Raz byłam u niej, pytała czy mam ochotę, oczywiście że tak, bo na płatki to zawsze. Zjadłam małą miseczkę. Po paru godzinach stoimy w kuchni, ja patrzę, a tam inne płatki!! Niby kukurydziane, ale nie te! A ona pewna, że właśnie te bezglutenowe kupili. W składzie oczywiście, że słód jęczmienny,bo po co, odchorowałam. Dobre 4 dni, jak wyjęta nie powiem skąd. Nie polecam.
Serek homogenizowany. Małżonek szanowny jest pożeraczem serków i jogurtów wszelakich. Ze mną od początku choroby, więc obryty w etykietkach do granic możliwości. Byliśmy na zakupach, zrobił sobie zapas serków, różne smaki, wszystko super. Do śniadania wybrał taki z limetką i jak się okazało ... ciasteczkami. Ja oczywiście pewna, że on poczytał, bo niemieckiego się dopiero uczę, więc w większości zwalam na niego, ochoczo złapałam za łyżkę, jedną, drugą. Po drugiej nawinął mi się obrazek na opakowaniu. Ciasteczka jak byk... chyba dalszy ciąg nie wymaga komentarza. Teraz mam przynajmniej co wypominać: "Chciałeś mnie otruć" pojawia się z różną częstotliwością... :)
To tylko kilka przykładów, jest ich oczywiście o stokroć więcej... mieszanie nie tą łyżką, czy przypadkowe oblizywanie po czymś niedozwolonym, na początku diety zdarzały się naprawdę naprawdę często. Mam nadzieję, że nie tylko ja żyję z wiecznymi wpadkami, ale cóż jestem tylko człowiekiem:) Życzę Wam tych wpadek jak najmniej, ale jak się jednak jakieś zdarzą, nie przejmujcie się, to nie koniec świata.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz