Imprezy o pięknie
brzmiącej nazwie uroczystości rodzinne, a więc wszystkie komunie,
chrzciny i tym podobne przynajmniej dla mnie są dosyć hmm
uciążliwe, krępujące.
Nie ukrywajmy najłatwiej
i najbezpieczniej byłoby zorganizować je samemu, ale jak wiadomo,
często zdarzają się imprezy proszone.
Moja pierwsza? Chrzciny!
Jakoś miesiąc po przejściu na dietę, chciałam być miła i
nikomu nie przysparzać problemów, więc poprosiłam o nie
przygotowywanie dla mnie niczego, prócz gotowanych ziemniaków.
Przecież sama jeszcze nie wiedziałam jak się w temacie poruszać,
więc czemu miałabym wymagać tego od jakby nie było obcych mi
ludzi. Ale jak to gościnność polska nakazuje, przygotowano dla
mnie poza ziemniaczkami, kotleta. Wszystko pięknie, bez panierki,
doprawiony tylko solą i pieprzem, smażony na osobnej patelni, żeby
przypadkiem się okruchy nie dostały, i co? Przyniesiono mi go razem
z całą górą innych, oczywiście opanierowanych kotletów. Więc
ja ładnie podziękowałam i się zaczęło. „Ale co się stanie
jak zjesz?, „Przecież to leżało tam tylko minutkę”, „Może
jednak się skusisz, nic Ci nie będzie!” itp. a przecież nie
wymyślałam sobie, że okruchy się przykleją! Tego typu teksty
towarzyszą również wszelkiego rodzaju sałatkom z makaronem,
kanapkom, ciastom, itp. A naprawdę nie trudno się domyślić, że
skoro mąki nie można, to ciasta też jak najbardziej nie.
Inna sytuacja już w
późniejszym czasie? Mama mojego mężczyzny upiekła (bodaj z
okazji urodzin) specjalnie dla mnie ciasto, co było niezmiernie
miłe, naprawdę! O ile dobrze pamiętam, był to biszkopt z mąki
kukurydzianej! A więc powinno być jak najbardziej ok, gdyby nie to,
że trafił do niego proszek do pieczenia, jak najbardziej
glutenowy*. Niestety ciasto mimo dobrych chęci, trafiło do kogo
innego, a nie do mnie.
Może też okazać się,
że ktoś nas zaprasza, ale nie bardzo jest przygotowany (czyt. nie
ma dla nas nic do jedzenia) i niekoniecznie wynika to z lenistwa,
chociaż w niektórych sytuacjach pewno tak jest. Ja jednak myślę,
że częściej wynika to z tego, że ktoś po prostu nie wie, co może
zaproponować.
Jak wybrnąć z takich
sytuacji? Z doświadczenia wiem, że może być ciężko. Jak ktoś
nawet nie stara się zrozumieć, że chleb może komuś szkodzić, to
nigdy nie zrozumie!
Tylko cierpliwość się
tutaj sprawdzi... i może jeszcze nadzieja.
Moja rada? Na wszelki
wypadek trzeba zabierać jedzonko ze sobą:)
Żeby nie było, nie
zawsze jest tak, że jedyne co zostaje to patrzeć na pyszności:) na
pewno znajdą się osoby, które bardziej zapoznają się z tematem i
zaskoczą na przykład jakimiś ciasteczkami czy cukierkami. Właśnie
na takie momenty warto poczekać, bo robi się wtedy baaardzo miło!
A co do słodkości...
przepis niebawem!
* w proszkach do
pieczenia znajduje się mąka pszenna!!!
Dżoluś, a może by tak restauracja w Twoich "klimatach" ;-)
OdpowiedzUsuńnie wiem czy dobrze rozumiem:D o restauracjach też będzie:) chyba że chodzi o to, że mam sama otworzyć, to raczej nie bardzo:P
OdpowiedzUsuńno faktycznie nie latwo jest bezglutenowcowi w gosciach... a jeszcze gorzej jak chodzi o dziecko... mimo, ze zabieram swoje slodycze i niby wszyscy wiedza co i jak a i tak zawsze ktos wyskoczy z czyms niedozwolonym
OdpowiedzUsuń