wtorek, 17 lipca 2012

Bezglutenowiec w gościach...


Imprezy o pięknie brzmiącej nazwie uroczystości rodzinne, a więc wszystkie komunie, chrzciny i tym podobne przynajmniej dla mnie są dosyć hmm uciążliwe, krępujące.
Nie ukrywajmy najłatwiej i najbezpieczniej byłoby zorganizować je samemu, ale jak wiadomo, często zdarzają się imprezy proszone.

Moja pierwsza? Chrzciny! Jakoś miesiąc po przejściu na dietę, chciałam być miła i nikomu nie przysparzać problemów, więc poprosiłam o nie przygotowywanie dla mnie niczego, prócz gotowanych ziemniaków. Przecież sama jeszcze nie wiedziałam jak się w temacie poruszać, więc czemu miałabym wymagać tego od jakby nie było obcych mi ludzi. Ale jak to gościnność polska nakazuje, przygotowano dla mnie poza ziemniaczkami, kotleta. Wszystko pięknie, bez panierki, doprawiony tylko solą i pieprzem, smażony na osobnej patelni, żeby przypadkiem się okruchy nie dostały, i co? Przyniesiono mi go razem z całą górą innych, oczywiście opanierowanych kotletów. Więc ja ładnie podziękowałam i się zaczęło. „Ale co się stanie jak zjesz?, „Przecież to leżało tam tylko minutkę”, „Może jednak się skusisz, nic Ci nie będzie!” itp. a przecież nie wymyślałam sobie, że okruchy się przykleją! Tego typu teksty towarzyszą również wszelkiego rodzaju sałatkom z makaronem, kanapkom, ciastom, itp. A naprawdę nie trudno się domyślić, że skoro mąki nie można, to ciasta też jak najbardziej nie.

Inna sytuacja już w późniejszym czasie? Mama mojego mężczyzny upiekła (bodaj z okazji urodzin) specjalnie dla mnie ciasto, co było niezmiernie miłe, naprawdę! O ile dobrze pamiętam, był to biszkopt z mąki kukurydzianej! A więc powinno być jak najbardziej ok, gdyby nie to, że trafił do niego proszek do pieczenia, jak najbardziej glutenowy*. Niestety ciasto mimo dobrych chęci, trafiło do kogo innego, a nie do mnie.

Może też okazać się, że ktoś nas zaprasza, ale nie bardzo jest przygotowany (czyt. nie ma dla nas nic do jedzenia) i niekoniecznie wynika to z lenistwa, chociaż w niektórych sytuacjach pewno tak jest. Ja jednak myślę, że częściej wynika to z tego, że ktoś po prostu nie wie, co może zaproponować.

Jak wybrnąć z takich sytuacji? Z doświadczenia wiem, że może być ciężko. Jak ktoś nawet nie stara się zrozumieć, że chleb może komuś szkodzić, to nigdy nie zrozumie!
Tylko cierpliwość się tutaj sprawdzi... i może jeszcze nadzieja.
Moja rada? Na wszelki wypadek trzeba zabierać jedzonko ze sobą:)

Żeby nie było, nie zawsze jest tak, że jedyne co zostaje to patrzeć na pyszności:) na pewno znajdą się osoby, które bardziej zapoznają się z tematem i zaskoczą na przykład jakimiś ciasteczkami czy cukierkami. Właśnie na takie momenty warto poczekać, bo robi się wtedy baaardzo miło!
A co do słodkości... przepis niebawem!


* w proszkach do pieczenia znajduje się mąka pszenna!!!

3 komentarze:

  1. Dżoluś, a może by tak restauracja w Twoich "klimatach" ;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. nie wiem czy dobrze rozumiem:D o restauracjach też będzie:) chyba że chodzi o to, że mam sama otworzyć, to raczej nie bardzo:P

    OdpowiedzUsuń
  3. no faktycznie nie latwo jest bezglutenowcowi w gosciach... a jeszcze gorzej jak chodzi o dziecko... mimo, ze zabieram swoje slodycze i niby wszyscy wiedza co i jak a i tak zawsze ktos wyskoczy z czyms niedozwolonym

    OdpowiedzUsuń